trening crossowy

koń: A Trophy Fathers Trophy Son
jeździec: Alex
inni:

Większość koni była już po swoich treningach i odpoczywała teraz na pastwiskach. Kadra robiła jakieś rzeczy, które nie wymagały dużo energii a ja miałam zamiar na koniec dnia udać się z Synkiem na cross. Odkąd przyjechał to stał w boksie albo na pastwiskach żeby przyzwyczaić się do nowego miejsca. Pracowałam z nim tylko z ziemi i czasami wsiadłam na oklep. Najwyższy czas, żeby wziąć go do porządnej pracy.
Stał sobie wśród innych koni i pasł się, mimo to nie miałam problemów ze złapaniem go. Ba! Nawet sam do mnie przyszedł. Pogłaskałam go, założyłam kantar i zaprowadziłam przed stajnię, gdzie miałam już przygotowany cały sprzęt. Przywiązałam go i zaczęłam czyszczenie. Dzisiaj coś się wiercił i próbował zabrać mi szczotki, ale na szczęście mu nie wyszło. Był w miarę czysty, dlatego uwinęłam się szybko.
- Dobra mordka-powiedziałam do niego dając buziaka w chrapki. Z naszych młodych i nowych koni, tego uwielbiałam chyba najbardziej. Założyłam mu czarno niebieskie ochraniacze, niebieski czaprak oraz czarne siodło i ogłowie. Pogłaskałam go pod koniec i złapałam za wodzę prowadząc w stronę bramy. Pomachałam James'owi i Justin'owi którzy majsterkowali w garażu a potem dosiadłam konia. Podciągnęłam jeszcze popręg, poprawiłam jedno strzemię i skierowaliśmy się piaszczystą drogą leśną w stronę jednego z torów. Dzisiaj wybrałam tor, którego sporą część obejmowała plaża. Będą fajne widoki.
Jechaliśmy fajnym, żywym stępem a w koło była cisza, przerywana czasami śpiewem ptaków. Idealna pora na jakiekolwiek jazdy. Trophy szedł pewnie, ponieważ często zabierałam go tutaj na spacery, więc misiek mógł się przyzwyczaić. Kiedy droga się zrobiła szersza, zebrałam delikatnie wodze żeby mieć młodego na lekkim kontakcie i ruszyliśmy kłusem. Synek nosił bardzo przyjemnie, więc jazda na nim była świetna.
Na tor dojechaliśmy jakieś 10 minut później. Zaczynał się on na łące, gdzie było kilka przeszkód, przechodził zjazdem z górki na odgrodzoną plażę również z przeszkodami a potem kończył się na drugiej łące, która była podmokła i zawierała elementy z wodą.
Zanim zaczęłam przejazd, zebrałam bardziej wodzę i dałam mu sygnał do galopu. Posłusznie ruszył, chociaż szarpał głową i wyglądał jakby chciał mnie sprawdzić na ile może sobie pozwolić. Na szczęście szybko odpuścił, pewnie dlatego, że zna mnie już dłuższy czas. Bardzo dobrze. Porobiłam z nim kilka wolt, przejść i zatrzymań a na koniec zwolniłam do kłusa i porobiliśmy ustępowanie oraz kłus wyciągnięty. Był skupiony, dlatego wszystko było przejechane poprawnie.
- Ok, mały. To chwilka stępa i jedziemy-powiedziałam, dając mu jednocześnie chwilę odpoczynku. Synek ani na chwili nie spuścił głowy, wolał się rozglądać i podziwiać widoki. Kiedy zebrałam wodzę, młody wiedział, że zaraz ruszamy i nastawił już uszy w stronę przeszkód. Poklepałam go jeszcze a potem dałam mocniejszy sygnał i wystartowaliśmy galopem. Z początku pędził bardzo szybko, ale udało mi się wyrównać jego tempo. Pierwszą przeszkodą był stół. Synek bez problemu odbił się od górnej części przeszkody i miękko wylądował za. Czułam, że chce przyśpieszyć ale na razie mu na to nie pozwalałam. Przyjdzie odpowiedni moment, to dam mu się wyszaleć. Kolejna była hydra, która poszła równie dobrze, Młody prychnął sobie i pogalopował dalej. Przed nami była chwila biegu bez przeszkód, potem zakręt, który był w miarę łagodny i bankiet z którego mieliśmy zeskoczyć. Daliśmy radę a zaraz za nim, spowolniłam ogiera do jeszcze wolniejszego galopu gdyż pojawiła się przed nami górka. Udało nam się zjechać sprawnie i znaleźliśmy się na plaży. Tutaj droga była prosta, dlatego popuściłam mu wodzę i pozwoliłam przyśpieszyć. Oczywiście wykorzystał to. Przeszkody na plaży nie były już tak dobrze zbudowane jak poprzednie, ponieważ były one wymysłów naszych chłopców. Zbliżaliśmy się do przeszkody, która przypominała patyki wszelkiego rodzaju połączone gliną. Nie robiło to wrażenia na Synku i oddał fajny skok.
- Dobry koń!-powiedziałam zadowolona i galopowaliśmy dalej. Mieliśmy do pokonania dwie przeszkody, między którymi były dwa foule. Przypominały nierówno ścięte żywopłoty z tym że były troszkę szersze. Trofcio wybił się porządnie i mocno, więc nie sprawiły my one problemu. Poszły sprawnie. Przed nami była teraz przeszkoda, która przypominała klif. Młody zawahał się lekko ale mimo to skoczył, zachęcony moim cmoknięciem. Pogłaskałam go po szyi i naprowadziłam pod górkę. Wspięliśmy się na szczyt, gdzie zaczynało się ulubione miejsce mojego Synka. Zarżał cicho widząc przeszkodę do której się zbliżaliśmy. Był to bankiet, z którego zeskakiwało się do wody. Zrobił to z ogromnym zapałem i rozchlapując wodę popędził do przeszkody, która znajdowała się na środku zbiornika. Skok oddał fajny a potem wyskoczyliśmy z wody i kierowaliśmy się już w stronę końca. Była to prosta droga, która lekko podmokła. Trophy rozpędził się jeszcze bardziej na co mu pozwoliłam i z radością pędził przed siebie. Mimo wyraźnego zmęczenia dawał z siebie dużo. Kiedy przekroczyliśmy końcówkę zwolniliśmy do kłusa. Rozkłusowując go wyklepałam również po szyi i skierowałam już w stronę powrotną. Przez jakiś czas utrzymałam kłus a jakieś 10 minut drogi od stajni zwolniłam do stępa. Tym chodem dojechaliśmy przed stajnie, gdzie zsiadłam i przywiązałam go do koniowiązu.
- Byłeś genialny-powiedziałam do niego głaskając po szyi a potem wzięłam za rozsiodłanie. Siodło z ogłowiem poszło do siodlarni, natomiast ochraniacze i czaprak do czyszczenia.
- Teraz idziemy Ci kopytka wypucować.
Na kantarze i uwiązie poszłam z nim na myjkę, gdzie dokładnie umyłam kopyta oblepione błotem a następnie zaprowadziłam zadowolonego jak i zmęczonego Synka do boksu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz